Zawsze lubiłem ryzyko. A właściwie tą jego odmianę, gdzie stawiasz na szali swoje zdrowie i życie grając sprawnością fizyczną i sprytem. Szybka jazda? Wspinaczka? Bójka? Skoki do wody z urwiska? To był mój żywioł! A otaczający mnie nieustannie wianuszek pięknych dziewczyn traktowałem jako należny mi bonus.
To było urwisko… To właściwie był potężny klif!… Dziewczyny dostały histerii, koledzy kręcili głową i odradzali rzeczowo. Ale było już za późno – już adrenalina ruszyła, już połknąłem tą skałę. Musiałem skoczyć…
W trakcie lotu zrozumiałem że nie jest dobrze – leciałem zbyt blisko skały. Ściana wybrzuszała się a ja wziąłem za mały rozbieg… Poczułem tylko ze dwa drapnięcia i uderzenie w taflę wody. Siłą rozpędu zanurzałem się coraz głębiej…
Po wyhamowaniu rozejrzałem się – piękna czysta woda, zabarwione turkusem, załamujące się na powierzchni słońce. Zacząłem płynąć w kierunku światła…
Tuż przed wychynięciem na powierzchnię zrobiło mi się ciasno i gorąco. Zobaczyłem nad sobą zatroskane twarze i głos, który stwierdził że będę kaleką… Po czym dostałem klapsa w tyłek. Chciałem zaprotestować ale wydobyłem z siebie tylko słaby skrzekliwy płacz…